Bloo
Kalosz
Dołączył: 12 Wrz 2006
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/6
|
Wysłany: Pon 11:28, 13 Lis 2006 Temat postu: Oni Cię nigdy nie skrzywdzą |
|
|
Drobna zmiana nazwy Tuśka = Bloo. To po pierwszemu, nie pytać dlaczemu, tak po prostu wyszło
A o to moje nowe coś. Mam nadzieję, że się spodoba
Posziękowania dla Kootza, który miał wpływ na jedną ze scen.
Buziaki dla wszystkich. No to jedziemy z tym koksem
To nie był zwykły sen, Sol była tego pewna. Jeszcze nigdy nie przyśniło jej się nic tak realnego, jak tej nocy. Błądziła po własnym domu, oślepiona jaskrawym światłem. Wszędzie było mnóstwo czerwieni, a rozbiegane cienie tworzyły na ścianach przerażające witraże. Idąc korytarzem, przytuliła się do ściany. Było jej strasznie gorąco i miała trudności z oddychaniem.
Wyczuwała czyjąś obecność, ale nie mogła nikogo dojrzeć nawet, gdy patrzyła za siebie. Wołała rodziców, ale nie odpowiadali.
Wszystko było takie obce, zupełnie jakby to nie był dom, w którym mieszkała.
Potknęła się o skraj własnej, koszuli nocnej i o mało nie spadła ze schodów. Spojrzała w dół, do salonu. Teraz do niej dotarło, że wszechobecna czerwień, to nic innego jak płomienie. Budynek płoną.
Kiedy to sobie uświadomiła strach po prostu ją sparaliżował.
„To tylko sen. Tylko sen.” Starała przekonać samą siebie.
Tak, to był sen. Płomienie, choć wypełniały cały dom były dla niej zupełnie niegroźne. Czuła potworny żar, ale jak dotąd sam ogień był tylko złudzeniem.
-Nie bój się. Oni cię nie skrzywdzą. - Usłyszała gdzieś za plecami cichy, lecz wyraźnie męski głos.
-Tato!- zawołała, wysilając swoje płuca na największy wysiłek. To nie był jej ojciec, wiedziała o tym i tym bardziej się przestraszyła. Skuliła się pod ścianą, którą trawiły płomienie.
-Obiecuję ci, że oni cię nie zranią.
Dlaczego ten głos wydawał jej się taki znajomy? Dlaczego miała wrażenie, że należy do człowieka, na którym bardo jej zależy?
Nie potrafiła sobie tego w racjonalny sposób wyjaśnić, ale przecież to jest tylko sen, tu nic nie dzieje się normalnie.
-Mamo! Tato!
Dostała chrypki. Oczy łzawiły jej od dymu.
-Ssssol…. - to był zupełnie inny głos. Syczący i jadowity, niczym wąż.
Jej zmysły były boleśnie wytężone. Wydawało jej się, że głos dochodzi z każdej strony. Odbijał się echem w jej głowie. Szarpnęła się z rozpaczą za włosy. Łzy obfitym potokiem spływały jej po policzkach.
-Jesssssteś moja…
Poczuła, jak ktoś przesuwa dłoń wzdłuż ramienia ku jej szyi… Przerażenie osiągnęło niesamowitą siłę, nie mogła się ruszyć. W dodatku dotyk sprawił, że się rozluźniła. Przymknęła oczy i czekała co się dalej stanie.
Niewidzialna dłoń powoli zsunęła z jej ramienia rękaw koszuli nocnej.
-Nie bój się… nie pozwolę…
-Powstrzymaj go!- łkała, dławiąc się kwaśnym dymem.
Niewidoczne szpony wbiły się w jej nagie ramię. Przeszył ją piekący ból.
-Już prawie jesssssteś moja… - to coś się uśmiechało, wiedziała o tym. Mimowolnie też się uśmiechnęła.
Czerwień, o ile było to możliwe, stała się jeszcze bardziej intensywna i rażąca. Wszystko zawirowało wokół niej. Miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje.
Gorąco… chciało jej się pić. Jedyne czego pragnęła to wody.
Poczuła na swojej twarzy czyjś oddech. Zapachniało różami, to był taki upajający zapach… zastąpił gęsty dym. Chciała tyko go wdychać i nigdy nie przestawać.
Nagle ktoś zdzielił ją w twarz z potworną wręcz siłą. Ostatnią rzeczą jaką zapamiętała był błysk ostrza i przeciągły syk.
Spadała. Nie wiedziała jak długo to trwało, ale ze zdumieniem stwierdziła, że leży twarzą do czarnej, marmurowej posadzki, zalanej wodą. Ciemne włosy stały się ciężkie od wody i przylepiały się jej do czoła, policzków i szyi.
Ktoś tutaj był razem z nią, ale nie widziała go. Jednak on ją widział, jego spojrzenie było niemal namacalne. Podparła się na łokciach i rozejrzała po sali.
Sufit był gdzieś tam, wysoko poza zasięgiem jej wzroku. Nie widziała ścian… niczego oprócz migających światełek. Zamknęła oczy.
-Świetliki na wietrze.
Momentalnie otworzyła oczy. Głos był blisko niej. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że jej biała koszula nocna nasiąkła wodą i stała się niemal przeźroczysta. Skuliła się zawstydzona, opierając czoło o kolana.
-Czego chcesz?- szepnęła rozedrganym głosem, kołysząc się do przodu i do tyłu.
-Nie musisz się już bać. Jesteś tu bezpieczna…
-Przestań to w kółko powtarzać!- zacisnęła mocno powieki, z całej siły obejmując kolana ramionami. -To tylko sen… tylko sen…
-Tak Sol, to tylko sen. -Uspokajał ją tajemniczy mężczyzna ukryty w tej nieprzeniknionej ciemności. -Nic teraz nie może cię schwytać, jesteś poza ich zasięgiem. Myśl tylko o świetlikach. O niczym innym…
W ustach poczuła metaliczny smak krwi. Skrzywiła się przełykając ślinę.
Głowa jej ciążyła. Walczyła z sennością, bała się zasnąć.
Była małą dziewczynką. Biegła po łące śmiejąc się głośno. Na sobie miała ulubioną błękitną sukienkę z falbankami, a na głowie biały, słomkowy kapelusz z niebieską wstęgą.
Niebo było jasne, tylko na horyzoncie czaiły się kłębiaste, burzowe chmury.
-Sol! Pora wracać!- to był głos jej matki. Widziała ich. Stali przy samochodzie i machali do niej.
Biegła w ich stronę, rozpromieniona. Pomachała im, a oni odpowiedzieli tym samym. Wtedy stało się coś dziwnego. Nie wiadomo kiedy chmury znad horyzontu zdołały się aż tak przybliżyć. Górowały nad lasem przygniatając swym ogromem. Sol zatrzymała się gwałtownie obserwując jak z tej burzowej masy kształtuje się upiorna twarz. Skośne oczy, uśmiech jak na masce komedii, długie zęby. Ale to nie wszystko, bo potwór oderwał od chmur swoje długie ramiona zakończone szponami.
Dlaczego rodzice ciągle stoją i się uśmiechają? Nie widzą demona?
Z przerażeniem wycelowała palcem w straszliwą zjawę, tak, żeby to zauważyli. Ale ojciec i matka trwali wpatrzeni w nią z uśmiechami na twarzach.
Potwór zsunął się niżej, nad samochód.
-Nie!- krzyknęła Sol, czując, że znów może biec. Ruszyła co sił w tym kierunku.
Demon roześmiał się i swymi koślawymi ramionami ogarnął jej ukochanych rodziców.
-Nie! Nie!
-Nie martw się. Zaopiekuję się nimi.- Powietrze rozdarł lodowaty śmiech.
-NIEEEEEEEEEEEEEE!
* * *
-NIEEEEEEEEEEEEEE!- Sol zerwała się z łóżka, odrzucając pierzynę. Ukryła twarz w dłoniach, starając się uspokoić. Skulona, oddychała płytko, jakby rzeczywiście przebiegła łąkę.
Co to był za sen? Dlaczego był tak realny? Co się ze mną do cholery dzieje?
Myślała gorączkowo, kiedy poczuła jak jej ciałem wstrząsają dreszcze. Objęła się. Włosy przylgnęły jej do czoła i były mokre od potu, który się na nim perlił.
Przez dłuższą chwilę nie potrafiła zebrać myśli. Sen choć tak wyrazisty, zaczął powoli się rozpływać. Oddech zaczął się uspokajać, mogła normalnie zacząć myśleć.
Nagłe ukłucie lęku zmusiło ją do uniesienia głowy znad kolan. To co zobaczyła w żadnej mierze nie przypominało jej pokoju. Była to obszerna komnata, w której, jak na tak dużą przestrzeń, było zdecydowanie za mało mebli.
Wysokie, strzeliście zakończone okna pozwalały księżycowi jasno oświetlić pomieszczenie, czyniąc z niego wymarzoną scenerię dla złowieszczych cieni i szmerów.
-To tylko sen. Ja nadal śnie… obudziłam się we śnie…- szepnęła zachrypniętym głosem. Zsunęła się z łóżka i odgarnęła ciemne kosmyki za ucho.
Z sercem tłukącym się w piersi podeszła do jednego z ogromnych okien. Zobaczyła za nimi ogromny ogród. Na samym środku, pośród bujnej roślinności stała fontanna. Rzeźba na piedestale przedstawiała jakieś postacie, ale stąd i przy tak słabym świetle Sol nie mogła tego dojrzeć. Z resztą to było akurat najmniej istotne. Najważniejsze to, żeby się obudzić… choć nie wierzyła, że śni, to jednak jej rozum dziko walczył, by nie dopuścić do siebie myśli o przedziwnym pojawieniu się w innym pokoju.
Podeszła do drzwi i nacisnęła klamkę. Skrzypnęło i ujrzała przed sobą jasno oświetlony korytarz. Podłogę pokrywał piękny czerwony, wzorzysty dywan. Ściany obwieszono mnóstwem cudacznych obrazów w złotych i srebrnych ramach.
Zupełnie nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć. Kierował nią jakiś dziwny impuls. Miała wrażenie, że czyjeś niewidzialne ręce ciągnął ją za przód koszuli i prowadzą w określone miejsce.
Powoli zaczynała się zastanawiać, czy przypadkowo nie zwariowała. Dotychczas prowadziła normalne życie, bez żadnych oznak nienormalności. Chodziła do przyzwoitego liceum. Miała przyzwoite stopnie. Normalnych przyjaciół. Nawet normalnych wrogów. Nigdy się nie upiła ( no może za drobnym wyjątkiem, kiedy założyła się z Bartkiem, że obali całą butelkę taniego wina. Ale nie wspominała tego z przyjemnością). Nigdy nikogo nie okradła, nie brała narkotyków i jeszcze nigdy nie obudziła się w obcym łóżku nie wiedząc jak się do niego dostała.
Zdawało jej się, że błądzi po korytarzach całą wieczność. Zdążyła już porządnie zmarznąć. Czuła się okropnie zmęczona, oczy jej ciążyły i ledwo trzymała się na nogach. To nie było normalne. W żadnym wypadku nie mogła uwierzyć, że to co się z nią dzieje jest całkiem naturalne. Zmęczenie jakie odczuwała było sto razy silniejsze, niż gdyby przebiegła całą drogę ze szkoły do domu.
Zakręciło jej się w głowie. Zamknęła oczy i oparła się prawą dłonią o ścianę; w samą porę, by nie runąć na podłogę. Powoli oparła się plecami o złocistą tapetę i ześlizgnęła się po niej w dół, czując tępy ból w każdym mięśniu.
Ktoś nad nią stał, ale nie wiedziała kto to, bo zanim zdążyła o cokolwiek zapytać po prostu zasnęła głębokim snem.
Według Sol to był najgorszy poranek jaki zdarzyło jej się przeżyć w życiu. Ocknęła się nagle, ale nie mogła otworzyć oczu. Oślepiał ją blask słońca wpadający do pokoju przez ogromne wiktoriańskie okna. Coraz wyraźniej docierały do niej również fragmenty rozmowy jakiś dwóch mężczyzn.
-Nie, pani Metreszen wyraźnie kazała nakryć w jadalni, Mateuszu. Nie wydaje jej się, żeby był powód dla którego dziewczyna nie mogła by zejść na śniadanie.- Pierwszy głos był spokojny, lecz chłodny i bardzo oficjalny.
-Ale nie sądzi pan, że jest zbyt osłabiona?- drugi natomiast nieco schrypnięty i przyjazny… bardziej ludzki pomyślała Sol.
Nagle dotarło do niej, że przecież nie jest we własnym domu, a na dodatek w jej sypialni przebywa dwóch facetów.
„Zboczeńcy!” Pomyślała gorączkowo. „Porwali mnie zboczeńcy!”
Przemogła się otworzyła oczy. Ich sylwetki były niewyraźne. Rozświetlone nieziemskim wręcz słonecznym blaskiem.
Uniosła się nieco na łokciu, a potem przyciskając pierzynę do piersi usiadła całkiem prosto.
Mężczyźni ucichli. Obydwoje wbili w nią spojrzenia. A potem pierwszy z nich wyszedł z kręgu światła. Był dość niski i zaczynał łysieć. Ogólnie jego twarz przypominała Sol pysk doga. Miał na sobie granatowy uniform lokaja, a w lewej ręce ściskał srebrną tacę.
-Dzień dobry panienko.- Skinął jej głową. -Przyszedłem uprzejmie poinformować, że śniadanie odbędzie się zgodnie ze zwyczajem o dziewiątej trzydzieści, czyli za pół godziny w…
-Mateuszu, pozwól, że ja to załatwię.- Odezwał się drugi głos z naciskiem.
-Jak pan sobie życzy. - Skinął jeszcze raz głową w stronę Sol i poczłapał do drzwi. Sol odprowadziła go przerażonym spojrzeniem.
Kiedy lokaj opuścił pomieszczenie gwałtownie zwróciła głowę w kierunku gościa, który został.
Nieznajomy ruszył w kierunku łóżka, wchodząc w strefę cienia. Teraz Sol mogła mu się przyjrzeć. Mocniej zacisnęła dłonie na krawędzi kołdry. Nie wyglądał na takiego, który chciałby zrobić jej krzywdę, ale było w nim coś, co ją po prostu przestraszyło.
Odnotowała u pana nieznajomego zamiłowanie do czarnego koloru. Jego spodnie, koszula i skórzana kurtka z przykrótkimi rękawami były właśnie w tym kolorze, a rozczochrane i lekko przydługie włosy bez wątpienia były kolorystycznie dopasowane do stroju. Jego twarz, była według Sol chorobliwie blada, ale uznała, że być może to złudzenie. Jednak to, co najbardziej ją w nim przeraziło, to spojrzenie. Jego oczy, były takie… takie cudownie zielone, że chciała w nie patrzeć bez końca. Mimo tego dojrzała w nich determinację i wielką siłę woli, a także jakąś skrytą groźbę. Usta miał zaciśnięte i wyraźnie nie był zadowolony z tego, co musi teraz zrobić.
Kiedy doszedł do skraju łóżka Sol odzyskała zdolność wydawania z siebie głosu i wyciągając gwałtownie przed siebie prawą rękę, krzyknęła:
-Stój! Nie zbliżaj się!
Mężczyzna zatrzymał się ze zdziwioną miną.
„Świetnie, chce, żebym się nabrała na jego zdumienie. Niedoczekanie twoje!”
-Gdzie ja jestem?! Po co mnie porwałeś?! Moi rodzice nie są bogaczami, więc zapomnij o okupie! - czarne kosmyki opadły jej na oczy. Zdmuchnęła je, wpatrując się uparcie w człowieka stojącego w nogach jej łóżka.
-Nie bój się. Tutaj ci nic nie grozi. - Jego głos był oficjalny jak niedzielna sukienka jej matki. - Nikt cię nie porwał więc nikt nie będzie żądał żadnego okupu.
Sol okalając się pierzyną z każdej możliwej strony, uklękła na materacu, aż pod nią zaskrzypiał.
-Uspokój się. Na fotelu - wskazał głową oświetlony przez słońce róg pokoju - masz świeże ubranie. Przebierzesz się i zejdziesz na śniadanie… - Spokój jego głosu i ton wypowiedzi sugerowały, że sprzeciw nie wchodzi w grę.
Sol jednak była już za daleko, żeby się powstrzymać. Strach, gniew i rozpacz z powodu sytuacji w jakiej się znalazła odebrały jej możliwość racjonalnego myślenia. Wojowniczym tonem stwierdziła:
-Nigdzie się nie wybieram. Nie wiem jak inaczej nazwać fakt, że nie z własnej woli znalazłam się w obcym miejscu z obcymi ludźmi.
-Słucham?
-Nie zamierzam się bawić w jakieś głupie gierki. Jeśli chcesz mnie zabić, to możesz zrobić to tu i teraz!
Mężczyzna z rozbawieniem pokręcił głową.
-Nie zamierzam cię mordować. Musisz zrozumieć, że tutaj jesteś bezpieczna jak mało gdzie.
-Nie chrzań…
-Jeśli przestaniesz robić cyrk, ubierzesz się i zejdziesz po ludzku na śniadanie, to obiecuję, że wszystkiego się dowiesz.
Wydawał się być szczery, ale Sol nie dopuszczała do siebie takiej możliwości.
-Nie wierzę ci. Zresztą, ciekawe dlaczego miałabym ci ufać?
-Chyba nie masz wyboru. - Wzruszył ramionami, z obojętną miną.
-Możesz być seryjnym mordercą. - Nie spuszczała z niego wzroku.
-Nie jestem seryjnym mordercą. - Zapewnił ją.
-Tak właśnie powiedziałby seryjny morderca.
-Tak samo powiedziałby niewinny człowiek.
-Zgadza się, ale w zaistniałej sytuacji nie mogę mieć do czynienia z niewinnym człowiekiem. - Zauważyła z przekąsem.
-No dobra, już wstawaj. Nie mamy czasu. - rzekł niecierpliwie.
Sol zareagowała ostro na jego ton:
-Nie będziesz mi rozkazywał.
-Przecież nie rozkazuję.
-Tylko moi rodzice mogą to robić.
„Cholera, ciekawe jak zareagują na moje zniknięcie?” zdążyła jeszcze pomyśleć.
-Wobec tego, czy byłabyś tak uprzejma wyjść z łóżka i ubrać się, aby następne w akcie swej łaski zejść na dół?
Czyżby wyprowadziła go z równej równowagi?
-Nie wiem czy powinnam. Nie znam cię i nie wiem do czego jesteś zdolny. - Zrobiła obrażoną minę. Przestała się go obawiać, bo chyba faktycznie nie chciał zrobić jej krzywdy. Teraz jej największym zmartwieniem było, jak się stąd wydostać?
-CO?- tym razem jego spojrzenie wyrażało jak najszczersze zdziwienie. -W życiu nie spotkałem tak upartej osoby. Wyłaź z tego łóżka.
-„Wyłaź z łóżka, wyłaź z łóżka”. Mówisz to zupełnie jak seryjny morderca.
Wyraźnie sfrustrowany odpowiedział:
-Czy seryjny morderca pokazywałby ci się w biały dzień? W dodatku miałby nadzwyczaj uprzejmego lokaja? Nie sądzisz też, że powinienem mieć przy sobie piłę łańcuchową i jakieś tam inne narzędzia, żeby dokonać na tobie różnych, makabrycznych rzeczy?
-Seryjni mordercy nie zawsze wyglądają na krwiożerczych szaleńców. - Teraz to Sol skrzyżowała ręce na piersiach. Była z siebie dumna, rzadko kto wygrywał z nią kłótnie. Miała w tym niemałe doświadczenie. Kiedy się chodzi do jednej klasy z Pauliną Dworską, trzeba mieć cięty język i nerwy ze stali. -Są przebiegli. I wiesz… nawet jeżeli nie jesteś mordercą, to zawsze możesz być gwałcicielem. - Kłótnia z nieznajomym facetem. Może to nie był najlepszy pomysł, ale przynajmniej znalazła sposób na rozładowanie emocji.
-Jesteś nadzwyczaj subtelną kobietą. - Zauważył cierpko, mrużąc oczy.
-No przecież możesz nim być, skąd mogę wiedzieć?
-Nie jestem gwałcicielem.
-Tak właśnie powiedziałby gwałciciel.
-Na litość boską, widzę cię po raz… - pokręcił głową - pierwszy w życiu! Spełniam tylko to, o co mnie prosiła pani Metreszen!
-No wiesz, to akurat nie wyklucza możliwości, że jesteś gwał…
Nie pozwolił jej skończyć. Był względnie spokojny, ale tylko względnie, bo Sol dobrze widziała, że w środku gotuje się ze złości. Powitała więc jego potok słów z satysfakcją.
-Nie jestem seryjnym mordercą, gwałcicielem, kidnaperem, bandytą ulicznym, kieszonkowcem, włamywaczem, malwersantem, fałszerzem, złodziejem sklepowym, nie napadam na banki. Dostałem dwa mandaty za przekroczenie prędkości, zapłaciłem karę za przetrzymanie książki z biblioteki. A już na pewno nigdy nikogo nie porwałem i nie więziłem. Pracuję dla twojej babci, czy to tak trudno zrozumieć? Wyłaź z tego łóżka. - Zażądał z naciskiem.
Sol przyglądała mu się przez przymrużone powieki. Powiedział, babci? Miał na myśli babcię Zośkę? Myślała. To nie możliwe. Ostatni raz widziała matkę swojego taty na swojej pierwszej komunii i nie zaliczała tego spotkania do najprzyjemniejszych doznań. Jakim cudem znalazła się tak daleko od domu nie zdając sobie z tego sprawy i dlaczego miałaby trafić akurat do domu babki, która nie daje znaków życia przez dziewięć lat?
-Wiesz, strasznie dużo mówisz jak na normalnego pracownika. - Powiedziała nie wiedząc co myśleć o jego słowach.
-Co to niby ma znaczyć?
-Że z tego co pamiętam, to moja babcia nie cierpi osób ekspresywnych werbalnie. Więc trudno mi uwierzyć, że ktoś taki jak ty dla niej pracuje. To jest trochę podejrzane.
-A więc nadal myślisz, że jestem jakimś mordercą?
-A jak udowodnisz, że nie jesteś?
-I gwałcicielem?
-To całkiem możliwe.
-Więc jestem gwałcącym, mordującym i ekspresywnym werbalnie pracownikiem twojej babki.
-To znaczy, że się przyznajesz?
-Co ty właściwie robisz? Załatwiasz robotę psychiatrom? Robisz z ludzi idiotów, żeby lekarze od czubków nie narzekali na brak pacjentów? - podszedł jeszcze bliżej, mierząc ją miażdżącym spojrzeniem.
-No już dobrze… - wygramoliła się z pod pościeli, stając naprzeciwko niego.
Uśmiechnął się ironicznie.
Nie bardzo chciała, ale rzeczywiście nie miała większego wyboru. A jeżeli on mówił prawdę, to jej babka na pewno wytłumaczy jej ten dziwaczny stan rzeczy.
Nagle jednak zrobiło jej się słabo. Odczuła kłujący ból w każdym skrawku ciała.
Zachwiała się i opadła z powrotem na łóżko. Mężczyzna przykucnął przy niej, odgarniając jej włosy z twarzy. Potem przyłożył dłoń do jej czoła.
-Zostaw mnie. - Powiedziała, Kidy tylko poczuła, że ból ustępuje. Po chwili wszystko wróciło do normy.
-To minie.- Powiedział wstając.
-Co minie?
-Te nagłe bóle i zawroty głowy.
-Skąd wiesz co mi jest? - zapytała zdziwiona, prostując się.
-Przypuszczam. - Odrzekł wymijająco. -Ale chyba już wszystko w porządku. Możesz się ruszyć, żebyśmy na tę dziewiątą trzydzieści zeszli na to cholerne śniadanie?
Znowu przyglądała się mu nieufnie, ale tym razem nie protestowała. Podeszła do fotela i wzięła z niego przygotowaną wcześniej sukienkę.
-Dobra. A teraz wynocha.
-Co?- zmarszczył brwi.
-No chyba oszalałeś, jeśli myślałeś, że będę się przebierać na twoich oczach.
-Wcale tak nie myślałem. - Oburzył się.
-No to już, wyjście jest tam. - Wskazała na solidne drzwi.
-Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo boleję o to, że nie jestem seryjnym mordercą. - Poszedł w stronę drzwi.
-Nad tym - powiedziała.
-Co?- zatrzymał się i obejrzał na nią przez ramię.
-Bolejesz nad tym, że nie jesteś seryjnym mordercą. Według zasad gramatyki czasownik „boleć” łączy się w zdaniu z narzędnikiem, nie z biernikiem. Boleć można nad kimś lub nad czymś, nie o kogoś lub coś.
Miał dość, tego była pewna, ale widać nie lubił nie mieć ostatniego słowa.
-Panno Mądralińska, jesteś dość odważna jak na sytuację w jakiej się znalazłaś.
-Po pierwsze sam zapewniałeś, że nie mam się czego bać. A po drugie nie cierpię kiedy ktoś kaleczy język polski. Po prostu uznałam, że warto abyś na przyszłość nie popełniał takich gramatycznych przestępstw.
-Dobra, więc jestem półekspresywny werbalnie. W rozwoju pół szczebla nad barbarzyńcą, jeden szczebel nad małpą. - chwycił za klamkę, gwałtownie otwierając drzwi.
-Jeszcze jedno.
-Wiedziałem, że to nie koniec.
-Jeśli możesz, nie trzaskaj drzwiami jak wyjdziesz.
Czuł, że jeszcze chwilę, a wyjdzie z siebie. A taki był dumny ze swojego wewnętrznego spokoju i opanowania.
Ubierając się Sol cały czas rozmyślała jak to możliwe, że obudziła się w domu babki Zofii. Z roztargnieniem naciągnęła na siebie czarną sukienkę, sięgającą kolan i wyciągnęła gwałtownym ruchem włosy zza kołnierza. Poprawiła długie rękawy i zapięła guziki, zostawiając pod szyją dwa odpięte.
A co jeśli zejdzie na dół i nie będzie tam żadnej babci? Co jeśli ten facet w czerni kłamał? Głupia, przecież jeżeli chciałby zrobić ci krzywdę, już dawno coś by ci zrobił… Nie rozumiała też tego nagłego ataku silnego bólu.
Wzdrygnęła się, kiedy usłyszała pukanie. Podbiegła do drzwi. Okazało się, że był to lokaj.
-Gotowa? - zapytał uśmiechając się ciepło.
Skinęła lekko głową, czując jak serce zaczyna jej szybciej bić.
Prowadził ją przez długi korytarz ozdobiony cudaczną tapetą ze złotymi wzorami, a następnie przez duży, jasny hol. W końcu znaleźli się w jadalni.
Na środku stał ogromny stół nakryty śnieżnobiałym obrusem, przy którym ustawione było jakieś dwadzieścia eleganckich krzeseł.
Przy stole na honorowym miejscu siedziała starsza kobieta. Zofia Metreszen we własnej osobie.
Sol widziała ją tylko raz w życiu, więc zdziwiła się widząc, że jak na siedemdziesiątkilka lat, jej babcia trzyma się nie gorzej od czterdziestolatki.
Siedziała dumnie wyprostowana, w gustownym, błękitnym kostiumie. Swoje białe włosy spięła wytwornie w sposób, którego nie można zwyczajnie powtórzyć.
Obok niej siedział ten sam mężczyzna, z którym rozmawiała w pokoju. Kiedy weszła do pokoju, przez chwilę patrzyli sobie w oczy, dopóki dziewczyna nie spojrzała na ostatniego gościa siedzącego z drugiej strony jej babki.
Był to starszy, siwowłosy pan, w czarnym garniturze rodem z siedemnastowiecznej Anglii i srebrnym binoklem w prawym oku.
Sol przełknęła głośno ślinę poczuła się okropnie. Przede wszystkim dlatego, że nie miała zielonego pojęcia jakim cudem obudziła się dziś rano w domu matki jej ojca.
Pani Metreszen wstała, patrząc na swą wnuczkę poważnym wzrokiem.
-Dzień dobry Sol. Cieszę się, że w końcu się obudziłaś. To prawdziwa radość mieć cię powrotem wśród nas.
Nie mogła się powstrzymać przed tym by nie otworzyć ust ze zdziwienia. To było coś czego się nie spodziewała.
-Usiądź proszę, doktor Storczyk wszystko ci za chwile wyjaśni.
Sol bezwiednie osunęła się na najbliższe krzesło, starając się zachować spokój. „Zaraz wszystkiego się dowiesz. Wystarczy, że będziesz spokojnie słuchała. Przecież nie mogło stać się nic złego.” starała się sama siebie podnieść na duchu.
Czuła na sobie spojrzenie swojego pokojowego rozmówcy, podniosła na niego przestraszone spojrzenie. Przez chwilę starała się wyczytać coś z jego oczu, a potem on uśmiechną się. Był to ciepły uśmiech, który o dziwo podziałał na nią niezwykle kojąco. Dodał jej w ten sposób sił. Zupełnie nie rozumiała dlaczego tak to odebrała. Ale poczuła się znacznie lepiej… poczuła się bezpieczna, mimo, że niecałe pół godziny temu oskarżała tego samego mężczyznę o mordercze zamiary.
Spojrzała na babcię, która rozłożyła sobie serwetkę na kolanach.
-Co się dzieje? – zapytała, kiedy milczenie się przeciągło, a lokaj Mateusz zaczął podawać na stół różne różności.
-Kochana, musisz się odprężyć. – Babka obdarzyła ją przelotnym spojrzeniem.
-Jestem odprężona. Chcę wiedzieć, co ja tu robię? – Sol powiedziała to głośniej niż zamierzała. Jej nerwy były napięte do granic wytrzymałości.
-Myślę, że powinniśmy jej wszystko teraz wyjaśnić, proszę pani. – Odezwał się odziany w czerń mężczyzna.
-Nie wiem czy teraz jest na to gotowa, Seth.
-Seth? – Sol spojrzała na niego ze zmarszczonymi brwiami. –To jakiś pseudonim? Jesteś fanatykiem bóstw egipskich, czy co? – to jej się zdecydowanie nie podobało.
-Nie, mam tak na imię. – Odpowiedział spokojnie, tym samym oficjalnym tonem, który już poznała.
-Śmiesznie…
-O ile wiem to Sol, również nie można zaliczyć do polskich imion. – Zauważył, wzruszając ramionami.
Zatkał ją tym. To fakt, jej imię było pochodzenia norweskiego i oznaczało „Słońce”.
-W każdym razie, chyba nie będziemy teraz rozmawiać na temat tego czy podoba ci się moje imię, czy też nie. Chciałaś wiedzieć dlaczego tu jesteś. – Powiedział to w taki sposób, że poczuła się zawstydzona tym w jaki sposób zareagowała na jego imię. Spuściła głowę, gapiąc się w pusty talerz.
-A więc, jak już mówiłam, to jest profesor Adam Storczyk. Panie Adamie, byłby pan łaskaw wyjaśnić wszystko mojej wnuczce? – Zofia zwróciła się do owego odzianego w siedemnastowieczny garnitur mężczyzny.
-Ależ naturalnie. – Profesor Storczyk otarł wąsy chusteczką i odwrócił się w stronę Sol.
-Hm… od czego by tu zacząć? – pogładzi się po równie siwej brodzie. – Była panienka w śpiączce.
Sol rozszerzyły się oczy ze zdziwienia. Kompletnie nie czuła się jak osoba, która przez jakiś czas po prostu była nieprzytomna.
-Ale jak? Jak długo? – w jej głowie powoli kształtowały się okropne myśli i wizje.
-Byłaś nieprzytomna dokładnie miesiąc i cztery dni. Miałaś wypadek.
-Jaki wypadek? – nic podobnego nie mogła sobie przypomnieć. –Dlaczego nie jestem w domu? – patrzyła na wszystkich ze strachem. Lekarz był spokojny i patrzył na nią ciepłym spojrzeniem. Babka Zofia również nie spuszczała z niej pełnego powagi i chłodnego wzroku. Natomiast Seth zapatrzył się w okno, udając, że nie interesuje go ta rozmowa.
-Spokojnie. – Gos profesora Storczyka był łagodny i wzbudzał zaufanie. –Wszystko sobie przypomnisz, jestem pewny.
-Wracałaś ze szkoły autobusem. Mieliście wypadek, ponieważ kierowca był pijany. – Odezwała się Zofia.
„Dlaczego niczego nie pamiętam?”
-Podczas kiedy leżałaś w śpiączce. Cóż, twoi rodzice musieli wyjechać. Nie pochwalam tego, ale wiesz jak ciężko pracowali dla dobra firmy. Dostali propozycję założenia filii w jednym z miast Islandii.
Dziewczyna nie mogła uwierzyć w to, co słyszała. Ojciec i matka zostawili ją pod opieką babki, a sami wyjechali robić karierę w obcym kraju? To było chore…
-Ale dlaczego? – czuła, że do oczu niebezpiecznie napływają jej łzy. Nie chciała się rozpłakać, to by było dziecinne.
-Dziecino, nie zadawaj tyle pytań. Już ci powiedziałam że tego nie pochwalam. To była ich decyzja. Ja zgodziłam się na opiekę nad tobą, podczas ich nieobecności.
Sol błagalnie spojrzała na Setha, ale on siedział ze spuszczoną głową wspartą na dłoniach.
-Będziesz tu mieszkała, tak długo, jak to będzie konieczne. Będziesz tu chodziła do szkoły i robiła wszystko to, co robiłaś wcześniej. Zawsze będziesz mogła prosić o pomoc mnie i Setha, a profesor Storczyk będzie twoim stałym lekarzem. A teraz, zjedz coś moja droga, bo mizernie wyglądasz. Zupełni jakby cię w domu głodzili.
Sol z trudem wmusiła w siebie jedną z kanapek. Nie mogła jeść, miała wrażenie, że dziś obudziła się w jakimś koszmarze.
Post został pochwalony 0 razy
|
|